To było dziwne lato.
Ostatni czas pokazał jak bardzo nie znam się na ludziach, jak niewłaściwie ich oceniam, jak duży kredyt zaufania im daję. Za duży. Piszę w głowie na ich temat nieistniejące charakterystyki. Nabieram się na choreografię, kostiumy i rekwizyty. Niesłusznie.
I jak nieasertywna jestem, jak podatna na wampiryzm energetyczny. Jak pozwalam sobie wejść na głowę, a nawet do głowy. I że niewykształcony mam system wczesnego reagowania. Daję się najpierw omotać, a potem z mozołem przegryzam sieć. Oraz nie słucham swojej intuicji - to brzydko - bo choć organ to zapomniany i niedoceniany, to ze wszech miar pożyteczny.
Nie wiem, czy ta lekcja w wakacyjnej szkole życia czegoś mnie nauczy, ani czy bym tego chciała.
Chyba nie.
Może poza rozszczelnieniem energetycznym - widać jestem jeszcze nie dość ponura i niewystarczająco hermetyczna, niż potrzeba mi do przetrwania. Niby niefajnie jest być królową śniegu, ale czasem jest to kwestia co najmniej higieny psychicznej.
Trzeba się uszczelnić - w końcu idzie zima.
Tego lata dowiedziałam się także, że trzeba zaufać rzece - nie miotać się, nie walczyć z panterą*, nie młócić wiosełkiem po próżnicy - odpuścić, dać ponieść się nurtowi, a kajaczek - co prawda tyłem, ale i tak zawinie do przystani.
Niby jasne, ale i tak nie wiem, czy będę potrafiła przełożyć tę wiedzę na życie.
I, co najważniejsze, że trzeba oszczędzać rzekę. Bo krótka.
Czego sobie i Państwu życzę.
*"Bajka o panterze i mieliźnie" zacytowana w tytule posta.